Nie dokopałam się jeszcze niestety do zamierzchłej rodzinnej historii, ale z tej współczesnej jasno wynika skąd zrodziło się u mnie zamiłowanie do gór.
Dziadkowie
Dziadek ponoć miał dwie żony, jedną z krwi i kości, czyli Babcię, a drugą – farmację. Był poznaniakiem, ale długa działalność harcerska, rozbudziła w nim ciekawość do bardziej wypiętrzonych części Polski. Tą drugą żonę poznał wszak będąc już całkiem blisko Wyspowego 🙂 Przeszli szmat górskich szlaków, szczególnie upodobawszy sobie Beskid Żywiecki. Na stare lata Dziadek podpierał się laską – repliką góralskiej ciupagi, ozdobioną plakietkami z różnych górskich wypraw. Babcia prócz chodzenia po górach jeszcze po nich śmigała na nartach.
Ciocia Babcia
Jedną z rodzinnych przodowniczek górskich była Ciocia, siostra Babci, która uczestniczyła w górskich rajdach i wszelakich wycieczkach. Na koncie miała wiele wypraw tatrzańskich, ale i beskidzkie szlaki nie miały przed nią tajemnic. Dzięki niej Tata przeszedł niejeden górski szlak.
Wujek
Poznaniak, brat Dziadka, zakochany po uszy w Zakopanem. Artysta, dekorator. Styl zakopiański i jego motywy przelewał na papier, drewno itp. Częsty gość w górach, zapalony narciarz.
Rodzice
Wprawdzie poznali się nie w górach, a w szkolnej ławie, ale góry towarzyszyły im w młodości dość często. Tata organizował na studiach rajdy wymyślając trasy, tematykę, a także konkursy np. na najbardziej niepotrzebną rzecz w górach. Górskie szlaki nie miały przed nim tajemnic, a w ich odkrywaniu towarzyszyła mu od licealnych czasów Mama. Ona też opanowała jazdę na nartach i rozpaliła pasję do niej oraz była moim pierwszym instruktorem:) Rodzice ukochali sobie Beskidy i Bieszczady, choć i w Tatry zaglądnęli.
Brat
Jak na starszego przystało przecierał jako pierwszy górskie szlaki. Fascynacja górami, jak i innymi sportami nie była zbyt długa, ale w czasie rozkwitu, całkiem intensywna. Pamiętam, że przemierzył sporą część Beskidu Żywieckiego, coś ze Śląskiego i Bieszczad. Pozostał jednak góralem nizinnym i teraz czasem zagląda z dzieciakami w dolinki, ostatnio za namową siostry 🙂 pokazał im uroki tatrzańskiej Doliny Strążyskiej.
Drużyna
Moje pierwsze poważniejsze kroki w górach odbyły się za sprawą czynnego udziału w drużynie harcerskiej. Obozy wprawdzie na przemian lokowały się raz w górach, raz nad morzem czy jeziorami, ale mnie było dane być głównie na tych górskich. Do tego będąc harcerką zaliczyłam swój pierwszy kurs narciarski, a potem byłam członkiem harcerskiej drużyny narciarskiej. Mimo, że za czasów skautowskich nie robiliśmy tras wyczynowych jednak doskonale pamiętam wędrówki po Beskidzie Niskim, Gorcach czy Wyspowym.
Znajomi
I tutaj zaczęła się prawdziwa górska pasja. Dzięki zgadaniu się z kilkoma innymi „zajawionymi” na tym punkcie przyjaciółmi górskie hobby miało dobry grunt do rozwoju. Zaczynaliśmy od majowych rajdów po Gorcach, wakacyjnych wypadów w Bieszczady, jednodniowych tripów po Tatrach, czy na ukochaną Babią, itd. itp.:) Każda okazja na wycieczkę czy spacer była i nadal jest dobra. Z tzw. „pierwszą miłością” stawiłam pierwsze kroki w Tatrach Wysokich, a nasz wyjazd w Pieniny zaowocował zdobyciem wszystkich ważniejszych szczytów, ale za to skończył ostrym atakiem wyrostka robaczkowego i wizytą w limanowskim szpitalu, gdzie pan doktor przywitał mnie stwierdzeniem, że jeszcze jeden szczyt i mógł by to być szczyt moich ziemsko-górskich osiągnięć 😉 Na szczęście zawróciliśmy w porę i jak tylko się wykurowałam, wakacje spędziliśmy w Bieszczadach, po drodze była dłuższa wizyta w Beskidzie Śląskim i Żywieckim, Gorce. Niesieni górską pasją zaczęliśmy myśleć o ewentualnym poświęceniu się górskiej służbie ochotniczej, co On zrealizował, a ja pozostałam przy hobbystycznej działalności górskiej. Przyznam jednak, że jeszcze do dziś chodzi mi czasem po głowie podejść do egzaminu, ale póki co zaangażowałam się w Klub Wysokogórski i mam nadzieję rozwinąć w nim skrzydła i wypuścić się na niejeden trudniejszy szlak, także skiturowy.
Zanim jednak zapisałam się tutaj była jeszcze wyprawa na pierwszy 4 tysięcznik – Jebel Toubkal i przygoda ze wspinaniem i to bynajmniej na Jurze, mimo bliskości. Otóż wspin wciągnął mnie podczas prawie 4 letniego pobytu na Kanarach. Okazało się, że Wyspy mają całkiem sporo do zaoferowania, a na pewno dobre tarcie:) Tam też stawiałam swoje pierwsze kroki i wytyczałam pierwsze drogi, a nawet spróbowałam boulderu, ale o tym już w kolejnych postach.
Jak widać czym skorupka za młodu…:)