Długo mnie tu nie było, dlatego czas nadrobić zaległości;) Jednocześnie nie znaczy to, że mało się działo. Powiem więcej, było tego całkiem sporo! Ale po kolei…
Działalność w Klubie Wysokogórskim Kraków wiele daje i zobowiązuje;) między innymi to, że jest mnóstwo opcji szkoleń, doszkalań, inspirujących spotkań i prelekcji, wyjazdów. Osiągnięcia kolegów i koleżanek motywują do samorozwoju, a fakt przebywania pośród ludzi, którzy czują góry tak samo i tak samo się nimi pasjonują owocuje ciekawymi pomysłami na nowe doświadczenia.
I tym sposobem znalazłam się pierwszy raz na grani 🙂
Piękny słoneczny, lekko chłodny poranek. Mgły jeszcze snują się po dolinie, kiedy my już na szlaku przez Dolinę Jaworzynki pędzimy ku 2 śniadaniu do Murowańca, żeby wzmocnić się przed zaatakowaniem Grani Kościelców.
Szybki posiłek regeneracyjny, wpis do książki i ruszamy na niebieski szlak do Czarnego Stawu Gąsienicowego i dalej czarnym przez Karb i dalej ścieżką pod Mylną Przełęcz.
Droga w większości sucha i nie nastręczająca problemów. Dopiero w okolicach Mylnej kilka łach śniegu po pierwszych opadach. Ale nic to, idziemy dalej. Droga się robi coraz bardziej stroma, a mokrawa i śliska trawa nie ułatwia zadania 😉 Szpej w plecaku z każdym krokiem jakby bardziej wyczuwalny 😉 Po chwili stajemy na Mylnej. Czas na oszpejenie i ruszamy. Przez myśl przechodzi mi wprawdzie „co ja tutaj robię”;) ale jak się powiedziało A, to trzeba teraz powiedzie B i C itd:)
Idziemy na lotnej. Gocha prowadzi i zakłada przeloty, ja tuptam za nią i ściągam, co już niepotrzebne. Idzie nam całkiem sprawnie. Pełna koncentracja. Droga mimo ekspozycji okazuje się być całkiem przyjazna. Czasem jedynie brakuje rąk lub nóg na długości 😉 więc przydaje się tarcie 😉 Słońce przepięknie grzeje w plecy, ale skały już mocno chłodne, więc wszelkie przystanki ograniczamy do niezbędnego minimum.
Widoki rozpieszczają, więc małe przerwy na zdjęcia też robimy 😉
Gdzieś za przełęczą już czuje trochę przebytą drogę, ale coraz bliższy szczyt Kościelca zachęca do sprężenia się i zebrania w sobie. Tak więc idę dalej.
Z każdym krokiem i chwytem wierzchołek coraz bliżej. Słońce lekko traci na sile i przesuwa się coraz bliżej szczytów, więc przyspieszamy tempa, żeby mieć czas na spokojne zejście.
Ostatnia prosta i osiągamy szczyt Kościelca. Popołudniowe słońce i przepiękne jesienno-zimowe widoki wynagradzają wszelkie trudy, a łyk herbaty, kilka kęsów bułki i oczywista cząstka czekolady przywracają nadwątlone siły.
Jeszcze pamiątkowy „selfik z rąsi” na szczycie i czas najwyższy zbiegać na dół. Schodzimy czarnym szlakiem.
Początek drogi mało przyjemny, gruba warstwa zlodowaciałego śniegu, ślisko i trzeba uważać na każdy krok. Im niżej tym sytuacja się polepsza, a schodzenie nabiera regularnego tempa. Gocha wyprzedza mnie spiesząc się na wykład, więc w locie się żegnamy i każda już swoim tempem wraca w doliny. Ja przyznam, że niespiesznym. Napawam się spokojem, ciszą, szumem potoków i widokami, a w środku rozpiera mnie radość, że udało mi się przejść moją pierwszą „graniówkę”.
Do Karbu schodzę szlakiem czarnym, a następnie odbijam na szlak niebieski, który prowadzi wąską krętą, ale uroczą ścieżką między jeziorami i kosodrzewinami. Ludzi prawie nie ma. Majestatyczne szczyty odbijają się w spokojnej toni jezior. Przez chwilę słychać tylko ptaki i szum wody w potoku. Chwilę później sielankę przerywa odgłos krążącego w poszukiwaniach śmigłowca TOPR-u. Przez myśl przechodzi westchnienie, że niestety komuś nie tak szczęśliwie zakończył się ten piękny dzień.
Na rozwidleniu szlaków przy Hali Gąsienicowej spotykam sympatycznego wędrowca, z którym zamieniam kilka słów o tym skąd idę i co udało nam się dzisiaj zrobić i ruszam dalej na zasłużoną ciepłą zupkę do Murowańca.
W schronisku jak zawsze ruch niczym w ulu. Wypisuje nas z książki, szybko zajadam i ruszam z powrotem na szlak, tym razem niebieski, przez Skupniów Upłaz i Boczań, do Kuźnic. Przez chwilę idę sama i co rusz wpadam w zachwyt nad malowniczym, kolorowym zachodem słońca. Po chwili nadchodzi kolejna samotna wędrowniczka. Idziemy w tym samym kierunku, więc łączymy siły. Zawsze raźniej iść, zwłaszcza, że niebawem zrobi się szaro, a potem ciemno, szczególnie kiedy wkroczymy w pasmo reglowe i las.
Do Schroniska PTSM Szarotka (bardzo fajna lokalizacja w centrum, nie daleko dworca, niskobudżetowa, wygodna, z wszystkim co turyście potrzeba) docieram już po zmroku. Jeszcze tylko szybkie zakupy w „kropkowanym” sklepie nieopodal i można udać się pod zasłużony, ciepły prysznic i zacząć przygotowywać kolację, żeby była gotowa na powrót Gochy po wykładzie.
Chwilę gadamy, dopijamy herbatę i padamy spać. Wszak po dniu pełnym wrażeń i czystego powietrza, które dla Krakusa jest szokiem ;)), należy się dobry wypoczynek.