Troszkę mnie tu nie było. Wakacje, szczyt sezonu, powrót do pracy, ale i powrót w Tatry, nareszcie chciałoby się rzec:) Jednym słowem sporo się działo.
Planowaliśmy to bardzo długo. Niestety pogoda niweczyła kolejne plany, aż do pierwszego weekendu sierpniowego, kiedy wreszcie w Tatrach miało się nieco ustabilizować pogodowo.
Wyjazd z Krakowa w piątek wczesnym popołudniem, w miarę płynna jazda i za około 2 godziny lądujemy na Polanie Palenicy. Szybki przepak i w górę.
Nie przepadam za tzw. Ceprostradą do Moka, więc uciekamy skrótami, byle szybciej. Jakaż wielka jest nasza radość, gdy dochodzimy do Włosienicy i odbijamy na tabor. Już kilkadziesiąt metrów od szlaku robi się ciszej, dziczej i spokojniej. Ufff…:)
Na taborze wita nas chatar i szybko wskazuje namiot. Oczywiście rzuca kilka „ciepłych” słów w rozmowie, ale taki już jest i chyba jest mu z tym do twarzy;)
Pierwsze kroki kierujemy do pryszniców. „Nowonarodzeni” ruszamy do Moka na jakaś ciepłą kolację i zasłużony kufelek piwa. Dzień chyli się ku końcowi, a więc i okolice schroniska powoli pustoszeją, stają się cichsze i bardziej „przysiadalne”;) Spożywamy niewiele do siebie mówiąc. Górski krajobraz i szum potoku mówią same za siebie.
Po kolacji jeszcze krótka wizyta przy kapliczce Matki Boskiej Szczęśliwych Powrotów i wracamy na Tabor, gdzie już czeka 2 część zespołu. Chwila pogaduszek i ustaleń, aby po chwili rozejść się do spania. Wszak jutro wielki dzień, przynajmniej dla większej części zespołu;)
Noc chłodna, nie do końca dobrze przespana, ale poranne widoki rekompensują wszystko. Szybkie śniadanie, przepak i ruszamy na szlak. Cicho tu i pusto, ale w schronisku panuje już poranne poruszenie. Wpisujemy się do książki wyjść i ruszamy dalej. Wczesną pobudkę i tempo wynagradza fakt dojścia jako pierwsi pod ściany Mnicha.
Oszpejamy się, zerkamy w topo i ruszamy drogą Klasyczną. Jako, że dla nas z koleżanką to pierwsze tatrzańskie koty za płoty, prowadzi więc kolega, a my na drugiego i trzeciego.
Pierwszy wyciąg poszedł w miarę sprawnie i w dobrym tempie. Serce na początku jakby szybciej biło, ale o dziwo nie ze strachu, a z podekscytowania, że wreszcie się udało.
Wreszcie przypominamy sobie jak to jest na wielowyciągówkach:), wreszcie można zastosować ćwiczone od początku sezonu operacje linowe i zobaczyć jak to jest.
Wspinanie jest super. Skała sucha, mocno trzyma. Pogoda dopisuje. Lekki chłodek, bo wspinamy się po zachodnich ścianach. Pokonujemy śmiało kolejne wyciągi, ale czujemy na plecach oddech innych zespołów, które wbiły się w drogi za nami. Nie wszyscy niestety szanują kolejność i wyczuwa się sporą nerwowość:( My jednak staramy się wspinać swoim tempem.
Pokonujemy kolejne trudnosci i dochodzimy do szczytu. Jest pięknie!! Jest wielka radość!!
Zespół, który nas wyprzedził innym wariantem właśnie zjeżdża do podstawy ściany. Mamy chwilę, zanim dojdą do szczytu kolejne, aby zrobić pamiątkowe zdjęcia i przepiąć się spokojnie do zjazdu.
Sprawnie zjeżdżamy w okolice Drogi przez Płytę, a stąd z powrotem pod ścianę.
Słońce jest już po naszej stronie, ale na szczęście upał już nie doskwiera. Chwila odpoczynku i kilka kęsów kanapki i wstawiamy się w drugą drogę, tym razem Orłowskiego. Postanawiamy zrobić 2 wyciągi i zakończyć wspinanie na dziś.
Pierwszy wyciąg zaczyna się dość ciekawie i prowadzi pod niewielki okapik. Po chwili zmagań znajduję dobry chwyt, wyrzucam nogę wysoko i wyciągam się ponad niego. Serce lekko przyspieszyło, ale radość wielka, że udało się to przejść. Po okapie już bardzo prosty teren i stanowisko.
Kolejny wyciąg to nic innego jak pokonanie komina, który stanowi jego większą część. Wstawiam się zatem i klasycznie ręka, noga i plecy i tak do góry 😉 Kolejna trudność za mną. Jeszcze mały kawałek z ryską i jestem u celu.
Radość wielka ponownie. Droga bardziej wymagająca, ale piękna. Jednakże sił już zdecydowanie mniej i kilka dobrych godzin w ścianie powoduje, że decydujemy się trzymać planu i zakończyć wspinanie tutaj.
Ponownie zatem przepinamy się do zjazdu i ruszamy w dol. Tym razem prosto do podstawy ściany. Piękny długi zjazd.
Na dole jeszcze tylko klar sprzętowy, pakowanie i ruszamy w dół, najpierw ścieżką, potem dochodzimy do rozstaju szlaków na Szpiglasową Przełęcz i pod Wrota Chałubińskiego i żółtym schodzimy do schroniska.
Obiad smakuje jak nigdy:) Potem wracamy na tabor. Niestety tutaj po prześledzeniu różnych prognoz podejmujemy decyzję o wcześniejszym powrocie, bo jutro zapowiadają się deszcze i burze. Pakujemy graty, plecak na plecy i wracamy.
Zrobilismy kawał dobrej roboty. 21 km z buta i 1,5 drogi na Mnichu. Po tym wszystkim chyba trzeba powiedzieć, ze czasem marzenia się spełniają.
Piękne zdjęcia, wspaniałe widoki i super przygoda…Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Bardzo mi miło to słyszeć! W rzeczy samej było to piękne przeżycie i czekam na kolejne okazje, które z pewnością opisze 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
„Zespół, który nas wyprzedził innym wariantem właśnie zjeżdża do podstawy ściany. Mamy chwilę, zanim dojdą do szczytu kolejne…” Ło matko, to na trasach wspinaczkowych w Tatrach też tłumnie, nie tylko na szlakach dla pieszych???
PolubieniePolubienie
No na niektórych, a Mnich do takich należy, tak:) Oczywiście daleko mu do ceprostrady czy Kasprowego, ale bywa tłumnie i trzeba przeczekać 🙂
PolubieniePolubienie